czwartek, 27 września 2012

Rumunia 2012 cz.2

DZIEŃ SZÓSTY 31.08.2012

Plan na dzisiaj jest prosty- PLAŻING I SMAŻING, cały dzień na plaży na leżaku za 15 leji. Piwko (do sklepu ze schłodzonymi zapasami 30m) i podziwianie widoków.




 Woda zimna choć nie tak jak w Bałtyku ale bardziej słona. Ja z Łukaszem smażyliśmy się na słońcu, Marcin delektował się złocistym trunkiem w cieniu. Pomimo atrakcji zdarzyło mi się przysnąć i lekko przyrumienić. No ale dość leniuchowania idziemy "zbierać muszelki" na plażę oddaloną o ok 300m gdzie strój kąpielowy jest raczej nie wskazany. Wieczorna impreza na plaży może ze względu na weekend cieszyła się znacznie większym zainteresowaniem. Na plaży grupki znajomych siedzą przy piwku wódeczce czy whisky- plastikowe kubeczki i jaaaazda. Co fajne "harlejowcy z brodami", "dresiarze" , młodzi i starsi wszyscy w rytm muzyki się bujają. A muzyka jakby zatrzymała się na końcu lat 80-tych. No może poza rumuńskim disco polo bo tutaj ciężko określić ich wiek. Impreza do białego rana ale my ze względu na jutrzejszą wycieczkę do Bułgarii zmywamy się na hotel. Z tarasu mamy świetny widok na plażę, kończymy browarki i spać.

DZIEŃ SIÓDMY 01.09.2012

Śniadanie w zaprzyjaźnionym barze "Shoarma" plus podwójna kawa.

 Później codzienny rytuał Marcina-smarowanie łańcucha w SV-ce. Tak wiem to dziwne więc ja z Łukaszem z ciekawością się przyglądamy i filmujemy aby mieć co wnukom opowiadać. Przed wyjazdem zauważyłem mały problem- wyjazd z posesji.Wjeżdżając tu byłem tak zaaferowany morzem że nie zwróciłem na to uwagi. Mianowicie nie dość że trzeba było zawrócić praktycznie w miejscu ( Rocket III-waga ok 400kg) to wyjazd ciasny i pod górkę. Różnica poziomu placu i ulicy sprawiała że gdy przednie koło było już u góry a tylne na podwórku moje  nogi spokojnie sobie "dyndały". Na domiar złego akurat w tym miejscu kufry przechodziły przez furtkę na żyletki. Jako że Marcin zaliczył parkingówkę w Oradei a Łukasz na transfogarskiej  teraz baaardzo mi kibicowali i kręcili filmik(dzięki za pomoc). Sensacji nie było. Do granicy mamy 2 km,celnicy skrupulatnie sprawdzają puszki u nas tylko porównanie fotki z rzeczywistością. Jeszcze tylko celnik ze zdziwieniem pokazywał na znaczek 2300 na Rockecie a na moje potwierdzające skinięcie złapał się za głowę i kazał jechać. Bułgaria przywitała nas nowiuteńkim asfaltem miejscami jeszcze kładzionym ale poza tym to prawdziwa Rumunia z wyobraźni większości Polaków. Bród smród i ubóstwo. Na stacji terminale powiedziały naszym kartom nie a pani z oburzeniem zapytała co my mamy za banki!



  W planach przylądek Kaliakra i boska plaża wytropiona w necie. Po 40km okazuje się że jedyna asfaltowa droga jest zamknięta z powodu maratonu tak więc zostały nam szutry. Świeżo wypucowane nad morzem maszynki na szutrach!!! To co te szutry zrobiły z naszymi sprzętami zmył dopiero deszcz Koninie. Przylądek Kaliakra przecudny,klify na kilkadziesiąt metrów a na dole lazurowa woda. Pan grający na akordeonie gdy zobaczył moich kolegów (po wczorajszej imprezie na plaży) od razu zapytał: Polak czy Ruski. Kilka fotek spacerek i jazda szukać plaży. Żadnych znaków na plażę po drodze nie widzieliśmy ale z klifów było widać jej kawałeczek więc plan dojazdu był taki- parę km prosto później gdzieś w prawo. Znaków nie było już do końca ale trafiliśmy. Widok plaży jak z obrazka, plaża wśród skał z czyściutką wodą i piaseczkiem na dnie. Do tego cieplejsza niż w Vama Veche. Do Bułgarii wjechaliśmy na 70km ale krajobraz poza naszymi atrakcjami tragiczny. Stacje jak u nas za PRL-u, wokół pełno śmieci i pól pozostawionych samopas. Chyba faktycznie Bułgaria to tylko Słoneczny Brzeg i Złote Piaski. Po powrocie "do domu" ostatnie chwile na plaży i ruszmy do baru U Rybaka na smażone małże i ślimaki na które zbieraliśmy się od samego początku. Niestety jak my się odważyliśmy małże się skończyły. Pozostała nam rybka i kultowa palinka.


 W sobotni wieczór Vama Veche oblężona na maxa. Na plaży tłumy wszyscy świetnie się bawią a my już zaczynamy myśleć co by się stało jakbyśmy zostali jeszcze jeden dzień. W sumie nic ale nie mielibyśmy już nic zapasu na wszelki wypadek a i Transalpina motywowała nas do wyjazdu. Imprezę na plaży oglądamy z tarasu, a ta jak co dzień trwa do białego rana.






DZIEŃ ÓSMY 02.09.2012

Na śniadaniu w barze spotykamy gości dla których wczorajsza impreza jeszcze się nie skończyła. Znów chcemy zostać!!! Później pakowanie motocykli, smarowanie łańcucha (dobra już nie nie będę się naśmiewał) i wracamy. W planie dojechać pod Transalpinę na ok 50km. Navi pokazuje 493km- ambitnie. Tym razem nie zwiedzamy okolic tylko wybieramy autostrady. Na wjeździe na obwodnicę Constanty  policyjna niespodzianka tym razem nie jak zwykle Dacia Logoan a BMW 7 nówka sztuka. Na autostradzie widzimy jeszcze Bentleya, Lamborgini no cóż.... Rumunia. Już ok 100km przed Horezu zaczynają się górskie klimaty, ponownie masa zakrętów zjazdy i podjazdy.W końcu po nudach autostrady coś się dzieje. Od 17 zaczynamy szukać hotelu i tak jak dotąd było ich sporo tak teraz nie ma nic! W końcu w Horezu postanawiamy szukać w mieście a nie po trasie i tak trafiamy fajny hotel z imprezą weselną. Jak się okazało był to jedyny hotel gdzie motory stały na parkingu na zewnątrz. Wi- fi jest piwko i jedzenie jest więc wszystko ok.

DZIEŃ DZIEWIĄTY 03.09.2012

Wstajemy o 8.00 bo w górach chłodniej i wilgotno. Dziś szczególny dzień bo mój synek Szymon idzie pierwszy dzień do szkoły. Telefon do domu synuś na razie zadowolony zobaczymy później. Ostatnie tankowanie bo w górach stacji brak i atakujemy. Transalpina jest jeszcze w budowie, asfalt już jest piękny równiuteńki ale brak jeszcze poboczy i barierek co znacznie podnosiło adrenalinę na zakrętach. W porównaniu z Transfogaską tu jedzie się jakby po górach całe widoki rozciągają się w dół. A widoki są nie do opisania. Dziś planowaliśmy po przejeździe tej trasy jeszcze raz pojechać na Transfogarską i zaliczyć jej najlepsze winkle. Jednak dzisiejsza trasa zrobiła na nas takie wrażenie że najlepsze odcinki jechaliśmy dwa razy. Później pyszny posiłek na samym szczycie i jazda w dół. Ostatni odcinek ok 70km do Sebes to już jedna wielka budowa. Miejscami szutry miały długość kilku km. Nawet jak były odcinki z ładnym asfaltem to co 100m były poprzeczne wycinki zasypane piaskiem z kamieniami. Tyłek i ręce swoje przeżyły! Transfogarska niestety musi poczekać na następną wyprawę. Dalej zamierzaliśmy jechać w stronę granicy i jak zwykle ok 17-18 szukać hotelu. Tak dotarliśmy do przedmieść Oradei czyli ok 450km! Biorąc pod uwagę fakt wykańczających winkli i okropnego dojazdu do Sebes wynik znakomity. Tym razem już bez wyjątku wszyscy byliśmy wykończeni. Pomijając drugą wyprawę na Transfogarską i ciągnąc praktycznie pod samą granicę rum-węgierską zyskaliśmy dodatkowy dzień. Decyzja byłą szyba jedziemy ponownie do Tatralandi odmoczyć odciśnięte dupska.










DZIEŃ DZIESIĄTY 04.09.2012

Plan jest jasny TATRALANDIA na Słowacji, navi wyświetla 436km w większości autostrady. Wyjeżdżamy bez śniadania planując Mc.Donald w Debreczynie. W końcu "polskie śniadanie" tylko ten rachunek 28000!!! Węgry i Słowacja to praktycznie tylko autostrady więc km lecą płynnie. Tym razem wybieramy kwatery w prywatnym domu,wszystko ładne piękne nowe. Cena chyba standardowa 10E od osoby. Szybka pizza po drugiej stronie ulicy i na basen. Siedzimy a właściwie leżymy tam do 20. Później restauracja 50m od naszych kwater i upragnione słowackie piwko. Niby nikt nie był głodny tylko piwko a później biedny kelner latał w tą i z powrotem. Najpierw ja zamówiłem mix grilla było pyszne i pięknie podane więc na kolacje zdecydował się Marcin a jak on skończył jeść obudził się Łukasz. W końcu po 22 chyba lekko wkurzony kelner nieśmiało oznajmił że chciałby zamknąć. Ugiął się na jeszcze po piwku. Ech tonie Vama Veche.




DZIEŃ JEDENASTY 05.09.2012

Czas do domu! Wstajemy o 7, śniadanie zamierzamy zjeść już za złotówki. Słowacja żegna nas chłodem i mgłą ale w Polsce już ładnie. Na śniadanko pyszna jajecznica na bekonie, obowiązkowa w górach kwaśnica i kawa w końcu w normalnych rozmiarach. Jeszcze szybkie zrzucanie tekstyli zakładamy jeansy buzery i w drogę. Droga przebiegała spokojnie z wyjątkiem Łodzi gdzie remonty i spore korki. Obiadek przed Koninem w McDonalds i się zachmurzyło. Chwilę po ruszeniu zaczęło padać. Kurcze tyle dni w trasie cztery kraje a deszcz tylko u nas i to jesze 120km od domu! Na szczęście a może po wysłuchaniu naszych k i ch spod kasków za Koninem przestaje padać i nawet asfalt jest suchy. W Złotnikach się rozjeżdżamy z postanowieniem że jeszcze w tym tygodniu się spotykamy na wspólne oglądanie zdjęć i filmików. W domu byłem po 18. Przyjęcie rodziny z  uradowanymi dziećmi na czele bezcenne.
Dzisiaj 680 km, razem 4300!


Podsumowanie.
DROGI. W Polsce jak jest każdy widzi, Słowacja i Węgry rewelacja a Rumunia zaskoczyła nas baardzo pozytywnie. Zdarzają się tam jeszcze zapomniane przez drogowców odcinki ale generalnie jest ok.

NOCLEGI. Nocowaliśmy w przydrożnych hotelach przeważnie standard 3* Wszędzie idzie się dogadać jak nie po angielsku to na migi. W hotelach wi-fi, restauracja, czysto i przyjemnie (są wyjątki np. centrum Oradei) Ceny w Rumuni za trzy osobowy pokój płaciliśmy po 30-50 Leji/Zł Na Słowacji po 10E/os

JEDZENIE w Rumuni za dwudaniowy obiad płaciliśmy 12-20 L. Za pyszną rybę nad morzem prosto z rusztu 20Leji. Za śniadanie np. omlet pieczywo wędlina kawa 12L. Na Węgrzech za zestaw w Mc Donalds rachunek....28000 !!!! na szczęście ichniejszej waluty. Na Słowacji pizza ok 8E obiad ok 10E.

KASA  Generalnie wszędzie płaciliśmy kartą ale zawsze mieliśmy zapas kasy (w Rumuni ok 200L). Niektóre hotele nie akceptowały kart podobnie jak małe lokale nad  morzem czy obiekty z atrakcjami turystycznymi. Zdecydowanie lepiej wypłacać kasę z bankomatu niż wymieniać ją np. na granicy.
Łącznie kaszty wyprawy wyniosły jak u mnie ok 3500zł ale nie żałowaliśmy sobie niczego. Jedliśmy to na co mieliśmy ochotę próbując wszystkich lokalnych specjałów. Koszty rozłożyły się mniej więcej tak:
paliwo 1400
noclegi 500
reszta w większości jedzenie i picie ale i winiety wstępy 1600

Ogólnie Rumunia jest warta MEGA polecenia i to im szybciej tym lepiej bo cywilizacja wkracza tam ekspresowo. Może jeszcze północne rejony są bardziej "rumuńskie" i tam chcielibyśmy się jeszcze wybrać.....może za rok. 

GALERIA Z WYPRAWY

Rumunia 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz