czwartek, 27 września 2012

Rumunia 2012 cz.2

DZIEŃ SZÓSTY 31.08.2012

Plan na dzisiaj jest prosty- PLAŻING I SMAŻING, cały dzień na plaży na leżaku za 15 leji. Piwko (do sklepu ze schłodzonymi zapasami 30m) i podziwianie widoków.




 Woda zimna choć nie tak jak w Bałtyku ale bardziej słona. Ja z Łukaszem smażyliśmy się na słońcu, Marcin delektował się złocistym trunkiem w cieniu. Pomimo atrakcji zdarzyło mi się przysnąć i lekko przyrumienić. No ale dość leniuchowania idziemy "zbierać muszelki" na plażę oddaloną o ok 300m gdzie strój kąpielowy jest raczej nie wskazany. Wieczorna impreza na plaży może ze względu na weekend cieszyła się znacznie większym zainteresowaniem. Na plaży grupki znajomych siedzą przy piwku wódeczce czy whisky- plastikowe kubeczki i jaaaazda. Co fajne "harlejowcy z brodami", "dresiarze" , młodzi i starsi wszyscy w rytm muzyki się bujają. A muzyka jakby zatrzymała się na końcu lat 80-tych. No może poza rumuńskim disco polo bo tutaj ciężko określić ich wiek. Impreza do białego rana ale my ze względu na jutrzejszą wycieczkę do Bułgarii zmywamy się na hotel. Z tarasu mamy świetny widok na plażę, kończymy browarki i spać.

DZIEŃ SIÓDMY 01.09.2012

Śniadanie w zaprzyjaźnionym barze "Shoarma" plus podwójna kawa.

 Później codzienny rytuał Marcina-smarowanie łańcucha w SV-ce. Tak wiem to dziwne więc ja z Łukaszem z ciekawością się przyglądamy i filmujemy aby mieć co wnukom opowiadać. Przed wyjazdem zauważyłem mały problem- wyjazd z posesji.Wjeżdżając tu byłem tak zaaferowany morzem że nie zwróciłem na to uwagi. Mianowicie nie dość że trzeba było zawrócić praktycznie w miejscu ( Rocket III-waga ok 400kg) to wyjazd ciasny i pod górkę. Różnica poziomu placu i ulicy sprawiała że gdy przednie koło było już u góry a tylne na podwórku moje  nogi spokojnie sobie "dyndały". Na domiar złego akurat w tym miejscu kufry przechodziły przez furtkę na żyletki. Jako że Marcin zaliczył parkingówkę w Oradei a Łukasz na transfogarskiej  teraz baaardzo mi kibicowali i kręcili filmik(dzięki za pomoc). Sensacji nie było. Do granicy mamy 2 km,celnicy skrupulatnie sprawdzają puszki u nas tylko porównanie fotki z rzeczywistością. Jeszcze tylko celnik ze zdziwieniem pokazywał na znaczek 2300 na Rockecie a na moje potwierdzające skinięcie złapał się za głowę i kazał jechać. Bułgaria przywitała nas nowiuteńkim asfaltem miejscami jeszcze kładzionym ale poza tym to prawdziwa Rumunia z wyobraźni większości Polaków. Bród smród i ubóstwo. Na stacji terminale powiedziały naszym kartom nie a pani z oburzeniem zapytała co my mamy za banki!



  W planach przylądek Kaliakra i boska plaża wytropiona w necie. Po 40km okazuje się że jedyna asfaltowa droga jest zamknięta z powodu maratonu tak więc zostały nam szutry. Świeżo wypucowane nad morzem maszynki na szutrach!!! To co te szutry zrobiły z naszymi sprzętami zmył dopiero deszcz Koninie. Przylądek Kaliakra przecudny,klify na kilkadziesiąt metrów a na dole lazurowa woda. Pan grający na akordeonie gdy zobaczył moich kolegów (po wczorajszej imprezie na plaży) od razu zapytał: Polak czy Ruski. Kilka fotek spacerek i jazda szukać plaży. Żadnych znaków na plażę po drodze nie widzieliśmy ale z klifów było widać jej kawałeczek więc plan dojazdu był taki- parę km prosto później gdzieś w prawo. Znaków nie było już do końca ale trafiliśmy. Widok plaży jak z obrazka, plaża wśród skał z czyściutką wodą i piaseczkiem na dnie. Do tego cieplejsza niż w Vama Veche. Do Bułgarii wjechaliśmy na 70km ale krajobraz poza naszymi atrakcjami tragiczny. Stacje jak u nas za PRL-u, wokół pełno śmieci i pól pozostawionych samopas. Chyba faktycznie Bułgaria to tylko Słoneczny Brzeg i Złote Piaski. Po powrocie "do domu" ostatnie chwile na plaży i ruszmy do baru U Rybaka na smażone małże i ślimaki na które zbieraliśmy się od samego początku. Niestety jak my się odważyliśmy małże się skończyły. Pozostała nam rybka i kultowa palinka.


 W sobotni wieczór Vama Veche oblężona na maxa. Na plaży tłumy wszyscy świetnie się bawią a my już zaczynamy myśleć co by się stało jakbyśmy zostali jeszcze jeden dzień. W sumie nic ale nie mielibyśmy już nic zapasu na wszelki wypadek a i Transalpina motywowała nas do wyjazdu. Imprezę na plaży oglądamy z tarasu, a ta jak co dzień trwa do białego rana.






DZIEŃ ÓSMY 02.09.2012

Na śniadaniu w barze spotykamy gości dla których wczorajsza impreza jeszcze się nie skończyła. Znów chcemy zostać!!! Później pakowanie motocykli, smarowanie łańcucha (dobra już nie nie będę się naśmiewał) i wracamy. W planie dojechać pod Transalpinę na ok 50km. Navi pokazuje 493km- ambitnie. Tym razem nie zwiedzamy okolic tylko wybieramy autostrady. Na wjeździe na obwodnicę Constanty  policyjna niespodzianka tym razem nie jak zwykle Dacia Logoan a BMW 7 nówka sztuka. Na autostradzie widzimy jeszcze Bentleya, Lamborgini no cóż.... Rumunia. Już ok 100km przed Horezu zaczynają się górskie klimaty, ponownie masa zakrętów zjazdy i podjazdy.W końcu po nudach autostrady coś się dzieje. Od 17 zaczynamy szukać hotelu i tak jak dotąd było ich sporo tak teraz nie ma nic! W końcu w Horezu postanawiamy szukać w mieście a nie po trasie i tak trafiamy fajny hotel z imprezą weselną. Jak się okazało był to jedyny hotel gdzie motory stały na parkingu na zewnątrz. Wi- fi jest piwko i jedzenie jest więc wszystko ok.

DZIEŃ DZIEWIĄTY 03.09.2012

Wstajemy o 8.00 bo w górach chłodniej i wilgotno. Dziś szczególny dzień bo mój synek Szymon idzie pierwszy dzień do szkoły. Telefon do domu synuś na razie zadowolony zobaczymy później. Ostatnie tankowanie bo w górach stacji brak i atakujemy. Transalpina jest jeszcze w budowie, asfalt już jest piękny równiuteńki ale brak jeszcze poboczy i barierek co znacznie podnosiło adrenalinę na zakrętach. W porównaniu z Transfogaską tu jedzie się jakby po górach całe widoki rozciągają się w dół. A widoki są nie do opisania. Dziś planowaliśmy po przejeździe tej trasy jeszcze raz pojechać na Transfogarską i zaliczyć jej najlepsze winkle. Jednak dzisiejsza trasa zrobiła na nas takie wrażenie że najlepsze odcinki jechaliśmy dwa razy. Później pyszny posiłek na samym szczycie i jazda w dół. Ostatni odcinek ok 70km do Sebes to już jedna wielka budowa. Miejscami szutry miały długość kilku km. Nawet jak były odcinki z ładnym asfaltem to co 100m były poprzeczne wycinki zasypane piaskiem z kamieniami. Tyłek i ręce swoje przeżyły! Transfogarska niestety musi poczekać na następną wyprawę. Dalej zamierzaliśmy jechać w stronę granicy i jak zwykle ok 17-18 szukać hotelu. Tak dotarliśmy do przedmieść Oradei czyli ok 450km! Biorąc pod uwagę fakt wykańczających winkli i okropnego dojazdu do Sebes wynik znakomity. Tym razem już bez wyjątku wszyscy byliśmy wykończeni. Pomijając drugą wyprawę na Transfogarską i ciągnąc praktycznie pod samą granicę rum-węgierską zyskaliśmy dodatkowy dzień. Decyzja byłą szyba jedziemy ponownie do Tatralandi odmoczyć odciśnięte dupska.










DZIEŃ DZIESIĄTY 04.09.2012

Plan jest jasny TATRALANDIA na Słowacji, navi wyświetla 436km w większości autostrady. Wyjeżdżamy bez śniadania planując Mc.Donald w Debreczynie. W końcu "polskie śniadanie" tylko ten rachunek 28000!!! Węgry i Słowacja to praktycznie tylko autostrady więc km lecą płynnie. Tym razem wybieramy kwatery w prywatnym domu,wszystko ładne piękne nowe. Cena chyba standardowa 10E od osoby. Szybka pizza po drugiej stronie ulicy i na basen. Siedzimy a właściwie leżymy tam do 20. Później restauracja 50m od naszych kwater i upragnione słowackie piwko. Niby nikt nie był głodny tylko piwko a później biedny kelner latał w tą i z powrotem. Najpierw ja zamówiłem mix grilla było pyszne i pięknie podane więc na kolacje zdecydował się Marcin a jak on skończył jeść obudził się Łukasz. W końcu po 22 chyba lekko wkurzony kelner nieśmiało oznajmił że chciałby zamknąć. Ugiął się na jeszcze po piwku. Ech tonie Vama Veche.




DZIEŃ JEDENASTY 05.09.2012

Czas do domu! Wstajemy o 7, śniadanie zamierzamy zjeść już za złotówki. Słowacja żegna nas chłodem i mgłą ale w Polsce już ładnie. Na śniadanko pyszna jajecznica na bekonie, obowiązkowa w górach kwaśnica i kawa w końcu w normalnych rozmiarach. Jeszcze szybkie zrzucanie tekstyli zakładamy jeansy buzery i w drogę. Droga przebiegała spokojnie z wyjątkiem Łodzi gdzie remonty i spore korki. Obiadek przed Koninem w McDonalds i się zachmurzyło. Chwilę po ruszeniu zaczęło padać. Kurcze tyle dni w trasie cztery kraje a deszcz tylko u nas i to jesze 120km od domu! Na szczęście a może po wysłuchaniu naszych k i ch spod kasków za Koninem przestaje padać i nawet asfalt jest suchy. W Złotnikach się rozjeżdżamy z postanowieniem że jeszcze w tym tygodniu się spotykamy na wspólne oglądanie zdjęć i filmików. W domu byłem po 18. Przyjęcie rodziny z  uradowanymi dziećmi na czele bezcenne.
Dzisiaj 680 km, razem 4300!


Podsumowanie.
DROGI. W Polsce jak jest każdy widzi, Słowacja i Węgry rewelacja a Rumunia zaskoczyła nas baardzo pozytywnie. Zdarzają się tam jeszcze zapomniane przez drogowców odcinki ale generalnie jest ok.

NOCLEGI. Nocowaliśmy w przydrożnych hotelach przeważnie standard 3* Wszędzie idzie się dogadać jak nie po angielsku to na migi. W hotelach wi-fi, restauracja, czysto i przyjemnie (są wyjątki np. centrum Oradei) Ceny w Rumuni za trzy osobowy pokój płaciliśmy po 30-50 Leji/Zł Na Słowacji po 10E/os

JEDZENIE w Rumuni za dwudaniowy obiad płaciliśmy 12-20 L. Za pyszną rybę nad morzem prosto z rusztu 20Leji. Za śniadanie np. omlet pieczywo wędlina kawa 12L. Na Węgrzech za zestaw w Mc Donalds rachunek....28000 !!!! na szczęście ichniejszej waluty. Na Słowacji pizza ok 8E obiad ok 10E.

KASA  Generalnie wszędzie płaciliśmy kartą ale zawsze mieliśmy zapas kasy (w Rumuni ok 200L). Niektóre hotele nie akceptowały kart podobnie jak małe lokale nad  morzem czy obiekty z atrakcjami turystycznymi. Zdecydowanie lepiej wypłacać kasę z bankomatu niż wymieniać ją np. na granicy.
Łącznie kaszty wyprawy wyniosły jak u mnie ok 3500zł ale nie żałowaliśmy sobie niczego. Jedliśmy to na co mieliśmy ochotę próbując wszystkich lokalnych specjałów. Koszty rozłożyły się mniej więcej tak:
paliwo 1400
noclegi 500
reszta w większości jedzenie i picie ale i winiety wstępy 1600

Ogólnie Rumunia jest warta MEGA polecenia i to im szybciej tym lepiej bo cywilizacja wkracza tam ekspresowo. Może jeszcze północne rejony są bardziej "rumuńskie" i tam chcielibyśmy się jeszcze wybrać.....może za rok. 

GALERIA Z WYPRAWY

Rumunia 2012

poniedziałek, 24 września 2012

RUMUNIA 2012




WYPRAWA RUMUNIA 2012 ZDJĘCIA


Wyświetl większą mapę

WSTĘP.
Pomysł wyprawy zrodził się wraz ze zmianą R1 na Rocket III a było to w sierpniu 2011.
Przeczytałem kilkanaście relacji z wypraw do Rumuni oraz kilkanaście z innych krajów
w celu zdobycia niezbędnego teoretycznego doświadczenia. Największego rozmachu wyprawa
dostała w czasie zabawy karnawałowej. Tam pomysł wpadł w oko Marcinowi i Łukaszowi. Jedyny problem to urlop,ja miałem zaplanowany na lipiec oni ma sierpień.Temat powoli wygasał
ja urlop spędziłem w Egipcie i dopiero po powrocie Marcin z Łukaszem ostro zabrali
się za planowanie. Niestety u mnie dostać drugi urlop w wakacje graniczyło z cudem.
Przyglądałem się planowaniu jednocześnie kompletując niezbędny ekwipunek i wyposażenie
Rocketa.Pięć dni przed planowanym wyjazdem udało się załatwić urlop.Niestety ostatnie
pięć dni musiałem za to pracować po 12-14 godz co spowodowało że szykowałem rzeczy na
wyjazd o 20.00 w sobotę a pakowałem się w niedzielę o 6 rano.Wyjechałem z domu o 7.00.
Wielka w tym zasługa mojej żony która mnie pakowała a całą sobotę jeździła po Bydzi
kupując ostatnie potrzebne rzeczy.


DZIEŃ PIERWSZY 26.08.2012

Z domu wyruszyłem o 7.00 do Złotnik Kujawskich gdzie czekali:
Marcin -Suzuki SV1000
Łukasz -BMW R1200R
ja Triumph Rocket III Roadster
Plan na dziś Liptowsky Mikulas 620km. Na następny dzień zaplanowaliśmy kąpiel w wo-
dach termalnych Tatralandia. I to było na tyle planowania ze szczegółami.Dalej mieliśmy
jechać do godz17-18 i szukać noclegu. Start planowaliśmy na 7-8. Pierwszy dzień mijał
spokojnie, nie padało ale droga cały czas była mokra po nocnych opadach.Tankowaliśmy
co 200km ze względu na mały zbiornik SV. Niekiedy stawaliśmy po 100km na pięć minutek i
dalej w drogę plus obowiązkowe przestoje na bramkach przy autostradzie. Trasa Inowrocław
-Konin-Łódź-Częstochowa-Kraków-Chyżne-Liptowsky Mikulas. Za Krakowem zjedliśmy ostatni
Polski posiłek a za granicą przy okazji kupowania winiet zakupiliśmy litr "rudej" plus
sprite. Do celu dotarliśmy o 19. Pod Tatralandią zaczepił nas "tubylec" proponując no-
cleg w znacznie lepszych cenach niż przy basenach. I faktycznie za apartament dwa pokoje
kuchnia łazienka plus ładny zadaszony parking na nasze sprzęty 10E od głowy.Przed domkiem
ładna altanka więc postanowiliśmy ją wykorzystać do wieczornej biesiady. Taki sam pomysł
miała inna para z Polski więc mieliśmy już litr rudeje i 0.7 czystej. Dodatkowo miła pani
uraczyła nas pysznymi kanapeczkami. Tak dotrwaliśmy do 1.00.




DZIEŃ DRUGI 27.08.2012

Wstaliśmy o 8, baseny otwierają o 9 więc był czas na kawkę i resztę kanapek z Polski.
W pierwszym basenie woda miała 38 stopni a do tego łóżka z bąbelkami. Po wczorajszym
wieczorze nie zamierzałem się z stąd ruszać. Jak doszliśmy do siebie zwiedziliśmy pozostałe
baseny pozjeżdżaliśmy na w rurach zjedliśmy obiadek i o 14 byliśmy gotowi do drogi.

Założyliśmy że skoro mamy sporo autostrad damy radę dojechać do Rumuni bądź pod koniec
Węgier. Startowaliśmy powoli a to stacja paliw a to bankomat, apteka (ze względu że to
publiczne forum nie będę pisał co kolega kupował ale nie to co myślicie bo to można kupić
na stacji). Był jeszcze lidl i zakupy i tak zrobiła się 16 a my ujechaliśmy ok.100km.
Dalej już szło znacznie lepiej i ok 18 byliśmy w Debreczynie. Tutaj doszło do małego
nieporozumienia. Na skrzyżowaniu stojąc obok siebie w kaskach ja powiedziałem że jedziemy
szukać hotelu oni odebrali to jako jedziemy do Rumuni szukać hotelu.Tak przejechaliśmy
do granicy mijając kilka hoteli a ja zastanawiałem się co im się w nich nie podoba że
nie stają. Na granicy pierwsze spięcie bo ja miałem dwa warunki dotyczące naszej jazdy:
1. Nie jadę po nocy
2.nie jadę głodny
Obydwa punkty spełniły się właśnie na granicy z Rumunią. Decyzja nocujemy w Oradei
mieście praktycznie na granicy. I tu problem bo jak znaleźć hotel w mieście tak aby sprzęty
nie stały na ulicy. Poszukiwania trwał dobrą godzinę a zważywszy ze w Rumuni dodajemy godzinę
w hotelu byliśmy po 22. Przed hotelem pierwszą parkingową glebę zaliczyła  SV-ka. Na szczęście
jedyne straty to wgniecona obejma wydechu. Jako że pani w recepcji zrobiła dziwną minę
gdy wspomnieliśmy o jedzeniu w hotelu postanowiliśmy nie ryzykować i otworzyć Polską
Konserwę. Oczywiście była jeszcze wyprawa do sklepu po zimne piwko.Cena za pokój 3 osobowy z
wi-fi 120 Leji czyli mniej więcej 120zł. Piwo w puszce po ok 2,5 Leja.


DZIEŃ TRZECI 28.08.2012

Wstaliśmy o 8 wyjechaliśmy po 9. Śniadanie w barze hotelowym nie polecano więc plan był
aby wyjechać za miasto i poszukać dobrej miejscówki na śniadanie.Była już godzina 11 więc
na śniadanie zjedliśmy obiad.Dalsze plany to miejscowość Turda i kopalnia soli gdzie
84 m pod ziemią znajdują się diabelski młyn, kręgielnia, bilard, boisko do piłki
nożnej, amfiteatr a także jeziorko z łódkami.

 Dalej plan obejmował dojazd na ok 50km
przed trasą Transfogarską. W miejscowości Sebes natrafiamy na gigantyczny korek. Zaczynał się ok. 2km przed i kończył tuż za miastem. Początkowo potulnie turlaliśmy się za samochodami później pomimo naszych gabarytów zaczęliśmy się przeciskać. Najpierw powoli z kulturą ale wraz ze zwiększającą się temperaturą coraz perfidniej z lewej z prawej pomiędzy chodnikiem aż wyszliśmy na prowadzenie.  Pomiędzy Sebes a Sibiu znaleźliśmy ładny hotel z restauracją więc pomimo iż do Trasy Transfogarskiej pozostało 80km postanowiliśmy  zostać. Mieliśmy lekką obawę co do ceny ze względu na dość luksusowy wystrój ale miło nas zaskoczyli. Nocleg po 50 leji na osobę najważniejsze piwko po 4-5 a dwudaniowy obiadek ok 20. Motorki zaparkowane na zapleczu. Wieczór kończy się pechowo, wracając w klapkach ze stacji benzynowej noga ześlizguje się ze zbocz asfaltu i zdzieram skórę z małego palca.   Dzisiejsza trasa 382km.



DZIEŃ CZWARTY 29.08.2012


Korzystając z przystępnych cen w hotelu jemy śniadanko i pijemy kawę. Wbijamy się w ciuchy motocyklowe i zonk . Zdarty paluch w butach sidi boli tak że nie daje zrobić kroku, pozostaje jazda w zwykłych butach(jako jedyny przezorny takowe zabrałem). Plan na dzisiaj to główna atrakcja wyjazdu Trasa Transfogarska. Po drodze szybkie zakupy w cerrafour Marcin kupuje słuchawki do nawi aby nie wjeżdżać pod zakaz wjazdu, ja plastry na paluszek. Dojeżdżając do Transfogarskiej na rondzie skręcamy w prawo i lekkie zdziwienie bo nikt za nami nie pojechał a ruch na drodze był spory. Jedziemy jeszcze 15 km przez wioski takie "typowo rumuńskie" i się zaczyna. Wysoki las chłodno i zakręty które jakby się nie kończyły. Na zakrętach na poboczu  samochody i ludzie robiący pierwsze zdjęcia. Po chwili i my parkujemy na kilka fotek i podzielenie się pierwszymi wrażeniami.

FILMIK Z TRANSFOGARSKIEJ

Jedziemy dalej i jest tylko lepiej, więcej winkli las został na dole i ustąpił miejsca zaje...fajnym widokom. Nawierzchnia różna bez szaleństwa ale równa, miejscami na drodze kamienie,wyboje ale to nic widoki wszystko rekompensowały. 



Zjazd z góry to raj dla motocyklistów ale raczej mniejszych i bardziej zwinnych motorków ja miałem nieco gorzej-trudniej ale nie narzekam można było sporo poćwiczyć. 







Im dalej w dół tym gorsza droga bez dziur ale wyboiście. Pozostała nam jeszcze tama do której jechaliśmy wzdłuż rzeki będąc jakieś 50 m nad nią. Ponownie jechaliśmy wśród drzew i od razu zrobiło się chłodniej. Kilka przerw na gorące komentarze po Transfogarskiej i od razu komentarze jeszcze raz jeszcze raz.




W końcu tama widok zapierający dech. Tama robi spore wrażenie. Z jednaj strony jeziorko z drugiej wieeeelka dziura.





W planach był zamek Drakuli ale skoro i tak nie ma go w domu to odpuściliśmy. Chęć przejechania tej trasy jeszcze raz odbierał 30km odcinek z nawierzchnią typu D (do du..y) Ewentualny plan był jeszcze taki że po Transalpinie wjedziemy tą samą drogą co dziś i dojedziemy tylko do końca dobrej nawierzchni. Teraz byliśmy już głodni więc jechaliśmy dalej. Minęliśmy restauracje u dołu Transfogarskiej i to był nasz błąd bo później nie było już nic ciekawego. W Pitesti przy ulicy tłoczno nie było jak bezpiecznie zaparkować więc śmigaliśmy na banę. Górskie serpentyny dały w kość więc zaczęliśmy szukać noclegu. I trafiliśmy zajazd z przyjaznym parkingiem:
Wieczór typowy: piwko, kolacja, piwko, telefony do domu,piwko, internet,piwko, internet, piwko i spać. Dziś 293 km z czego 60km zajebistych winkli.

DZIEŃ PIĄTY 30.08.2012


 Rano śniadanko kawa którą aby się napić trzeba zamawiać po dwie i w drogę. Plan na dziś jest prosty miejsce docelowe VAMA VECHE kultowa rumuńska miejscowość z klimatem woodstock. Do Bukaresztu zostało ok 50km chcieliśmy ominąć obwodnicę ale na szczęście przejechaliśmy przez centrum. Korki spore ale widoki świetne. Miasto to nie Rumunia jaką sobie wyobrażają  ludzie to prawdziwa europejska stolica.
Przejazd przez Bukareszt
Dalej już jedziemy spokojnie autostradą przed Constantą celowo wybieramy zwykłą drogę aby zobaczyć coś więcej niż pola. Constanta duże miasto portowe ale już stare i zniszczone. Następne miasto to Mangalia.Również miasto portowe ale tutaj jest już znacznie nowocześniej. W końcu widzimy morze! Jedziemy wzdłuż nabrzeża mijając kolejne hotele praktycznie na plaży. Po 300 dzisiejszych km wjeżdżamy do VAMA VECHE. Miejscowość ma ok 2km długości i jedną główną ulicę w strone morza. Nie mogliśmy odmówić sobie tego lansu i wjeżdżamy na samą plażę. Znalezienie kwatery z parkingiem na moto zajęło nam jakieś.... 5 minut. Trzy dni w pokoju z łazienką tarasem i internetem 2m od plaży wyniosło nas po 120zł rewelacja. Jest godzina 16 więc nie tracimy czasu i idziemy na plażę w końcu historie o kobietach chodzących bez staników krążyły nam w głowach na długo przed wyjazdem. Powiem krótko to prawda  a nawet naga prawda. Problemów ze znalezieniem jedzenia i picia nie ma żadnych. Tutaj bar jest obok baru i te ceny taniej jak u nas a do tego smacznie i duuużo. Dla hardkorowców polecam bar u pirata. Typowo motocyklowy klimat gdzie wódka a raczej palinka leje się przez 24h na dobę. Dla wygody (sprzątających) podłoga jest z...piasku wystarczy przegrabić. Obeszliśmy całe miasteczko były bary sklepiki ale żadnego klubu czy dyskoteki. Po 21-szej okazało się że jest jedna dyskoteka powierzchnią przewyższającą największe kluby świata.....PLAŻA.



 Głośna muza zamiast stolików piasek zamiast parkietu piasek i mnóstwo ludzi bawiących się na całej plaży.


CDN